20 sierpnia 2012

Jenga i wydmy, czyli Polska 2012

W tytule dwa pierwsze słowa, które przyjdą mi do głowy, gdy myślę o moim polskim pobycie w tym roku. Chociaż nie tylko te... :) 

Jezioro Radodzierz (by day)

Te przepiękne lasy sosnowe... Tego zawsze mi na Węgrzech brakowało, a wydaje mi się, że ta część Polski jest bardzo podobna do Estonii :) 
Uroczy Skórcz, gdzie nie ma toalet i nie można znaleźć drogi na cmentarz (przynajmniej nam się najpierw nie udało).

Radodzierz by night (prawie), po prostu breathtaking!
Te wydmy w Łebie, gdzie parking kosztuje jakieś 2,5 zł/30 min, więc leitmotiwy dnia były 1. co to jest wydma (bo ja oczywiście tego słowa nie znałam, a MG nie chcieli mi wyjaśnić, poczekali, aż zobaczę własnymi oczami), 2. śpieszmy się, bo nie zostanie nam nic po tym parkingu. :P Ach, i ten dziesięciukilometrowy spacer do i z wydm... :P Powrót na szczęście plażą, ale i tak byliśmy dosyć zmęczeni potem. Przy drodze jeszcze śpiewaliśmy :D Nigdy nie zapomnę tego dnia... :))
Zachód słońca ze samochodu. Tu właśnie wyjeżdżaliśmy z Łeby.
Grudziądz "postcardowy" (moje słowo) :)
Przed Stocznią Gdańską (jak widać, w deszczu), gdzie kilka minut później mieliśmy przyjemność brać udział w autobusowej wycieczce, którą prowadził najwięcej i najszybciej mówiący na świecie przewodnik. On kiedyś pracował w stoczni z "Leszkiem" Wałęsą, więc wycieczka była dla niego świetną okazją, żeby o tamtych czasach opowiadać. Jednocześnie to miało być okazją dla mnie, żeby poznać ważną cześć polskiej historii, szczerze powiedziawszy nie wiem, czy się udało... :P
Ul. Długa w Gdańsku :)) Chociaż jest tam dużo turystów, uwielbiam! :)
W Warszawie. Na zdjęciu jestem z "cimborami" z Bator Tabor (o czym tu - jeszcze! - nie pisałam) :)) 

PS. A Jenga? Graliśmy w Jengę w Gdyni, w Cafe Strych, te były jedne z najpiękniejszych (i najśmieszniejszych :D) chwil mojego pobytu. :) 

DZIĘKUJĘ!!! :)))))))))))