23 grudnia 2010

Boże Narodzenie 2010

Jestem w domu! W Budapeszcie, z rodziną! :))))))))))))))))) Na razie wszystko w porządku, tak szczęśliwa jestem... :)
Prawdopodobniej póżniej nie będę miała czasu (a weny :P), aby składać życzenia, więc z tym wrocławskim zdjęciem życzę wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT! :))))



10 grudnia 2010

Warszawa, Tartu, Wrocław, Budapeszt, Paryż :-)

Za oknem pada śnieg, za dwa tygodnie będą święta... :-) Czuję się rewelacyjnie! Jestem pełna optymizmu, no i niecierpliwości. Wydaje mi się, że nigdy w życiu nie byłam tak zrównoważona około Bożego Narodzenia. W zeszłym roku Boże Narodzenie było po prostu katastrofą, chyba najgorsze, co przeżyłam. Wtedy czułam, że wszyscy w mojej rodziny tylko grają jakąś rolę, kiedy mówią, że mają się świetnie. Nie wiem, co przywiezie święto tego roku, ale mam nadzieję, że nic podobnego.

A teraz mam konkretne powody, dlaczego tak dobrze się czuję... :-) Po pierwsze, jutro widzimy się z Benedekiem w Rydze, a wieczorem już będziemy w Tartu, znów w tym ładnym mieście! :-) Po drugie, i to jest ważne, Juli jest szczęśliwa i wesoła. :-) Po trzecie, wczoraj kupiłam kilka prezentów dla przyjaciółek, i baaaaaardzo czekam na ten moment, kiedy będziemy razem w Budapeszcie i one otrzymają te prezenty! :D Także kupiłam coś dla tych Węgrów, z którymi spotkam się jutro. Również dla Juli... ^^ Każdego roku uświadomiam sobie, że obdarowywać to jedna z najfajniejszych rzeczy na świecie... :-) Po czwarte (koniec jest jeszcze daleko :-P), za dwa tygodnie już będę w domu, i bardzo się cieszę, że zobaczę wszystkich moich bliskich, przyjaciół i znajomych. No i Budapeszt. :-))) Po piąte, w następny weekend prawdopodobnie odwiedzimy jeszcze jedno piękne polskie miasto: Wrocław! Jeszcze nie na pewno, ponieważ pogoda może nie będzie tak dobra... Ale jestem bardzo ciekawa. :-)
No i po szóste, od kilku dni już nie martwię się o Paryż. Martwiłam się, ponieważ nie wiedziałam, co tam na mnie czeka, a tydzień temu nie miałam żadnej informacji o niczym. Już mam, otrzymałam e-mail od uniwersytetu, i wydaje mi się, że wszystko jest i będzie w porządku. :-)

Oto te miasta, w których jesteśmy i będziemy szczęśliwi...
(Źródło: google.pl)

Warszawa


Tartu


Wrocław


Budapeszt


Paryż




3 grudnia 2010

Moje miasto marzeń, czyli powrót do dobrego humoru :-)

Dzięki Michałowi, mam o czym pisać... :-)

Kiedy ktoś zapytał, które miasto jest moim miastem marzeń, jasne było, że na to pytanie istnieje jedna odpowiedź: Paryż. Tak było. Ciekawe jest to, dlaczego zmieniłam zdanie? Czy naprawdę zmieniałam zdanie? To pewne, że przez kilka lat moim największym marzeniem była podróż do Paryża i w 2007 spełniłam to marzenie. Właśnie wtedy, kiedy tam byłam, nic specjalnego nie czułam poza świadomością, że powinnam coś czuć. :-P A kiedy wróciłam po 25 dniach do domu, wtedy, dopiero wtedy zauważyłam, jak bardzo zakochałam się w Paryżu! Pytanie czy tylko z daleka lubiłam/lubię to miasto? Odpowiedź: nie. Kiedy w 2009 wracałam, z przyjaciółką, po raz drugi, w każdym momencie tej podróży czułam, że przeżyję coś wyjątkowego. Ciekawe jest to, że kiedy wracałam po raz treci w tym roku z chłopakiem, żeby obchodzić nasze pierwsze urodziny (:-)), Paryż nie był aż tak atrakcyjny. Przynajmniej dla mnie. Chyba właśnie dlatego, że tym razem nie miasto, ale MY byliśmy ważni...? Nie wiem. Dzisiaj Paryż ciągle jest snem, ponieważ tylko marzenie mam o tym, co tam na mnie czeka w lutym.
Drugie miasto, które walczy o honorowy tytuł "Miasto marzeń Very", jest Warszawa, to oczywiste. Po prostu ją kocham, nic więcej nie mogę powiedzieć. Mimo tego, miasto, w którym obecnie żyję, nie jest miastem moich marzeń. Jest bardzo ładne, atrakcyjne, ma wszystko, co potrzebne, a ja je kocham. Mimo wszystko, nie jest moim miastem marzeń, bo tu żyję, i jest... tak realne, tak zwykłe, tak miłe, tak kochane. :-) Dla mnie wyraz "miasto marzeń" znaczy coś bardziej abstrakcyjnego, miejsce, dokąd pojechać nie można tak łatwo.
Dzisiaj nie mam miasta marzeń, albo być może, że mam, tylko nie zauważam... :-)

"jestem, ale nie ma mnie, bo jej już nie ma tu..."

Ten fragment jest z piosenki "Czerwonych Gitarów" (Tańczyła jedno lato), która bardzo mi się podoba.
Ten fragment jest moim zdaniem bardzo ważny i prawdziwy. Tak, teraz piszę o czymś smutnym, o czymś, co jest obecne w każdych moich dniach... Co prawda w mojej sytuacji można raczej powiedzieć "... bo go już nie ma tu", ale nie myślę tylko o moim chłopaku, lecz o mojej przyjaciółce, której aktualnie też nie ma tu. Więc moja wersja brzmi mniej więcej tak: "jestem, ale nie ma mnie, bo ich już nie ma tu". Sama jestem... To uczucie w ogóle nie dominuje, ale niestety ostatnio jest bardzo mocne. Nie staram się nie myśleć o tym, ponieważ sądzę, że problemy, o których nie rozmawiamy/myślimy, zostaną coraz gorsze.

Poza tym nie mam o czym pisać. Jak wiadomo, nie byłyśmy w Gdańsku; być może, że w styczniu spróbujemy odwiedzić to miasto, naprawdę chcę, ale niestety, w tym miesiącu nie będziemy mieć tak dużo czasu. Zobaczymy. :-)