29 lutego 2012

pierwsze doświadczenie :)

Wczoraj był wielkim dniem w moim życiu, chociaż do południa o tym nic nie wiedziałam. 
Polska ma przyjemność mieć takie młode pisarki, jak Katarzynę Sowulę, której pierwsza książka (Zero osiemset) właśnie została wydana po węgiersku. Z tej okazji pisarkę zaproszono do katedry polskiej na ELTE, żeby biedni studenci na końcu mogli spotkać się i rozmawiać z żywym pisarzem polskim. To spotkanie odbyło się więc wczoraj. Większość studentów, którzy tam byli, już doskonale mówi po polsku, więc rozmowa była zdominowana przez ten przepiękny język. Natomiast, trzeba było pomagać pierwszorocznym, którzy uczą się polskiego tylko od września. No i nasza lektorka poprosiła mnie, żeby przetłumaczyć wszystko z polskiego na węgierski. :D Wow, wielka niespodzianka, tym bardziej że w sali były lepiej znające polski osoby. A jednocześnie oczywiście wielka przyjemność i wdzięczność, że właśnie mnie poprosiła. :))) 
Praca była trudna, tym bardziej, że na początku nie za bardzo wiedziałam, na co się skoncentrować (przepraszam za bardzo niepolskie słowo), a po każdym trudnym/nieznanym słowie tak dużo się zastanawiałam, jak przetłumaczyć na węgierski, że czasami straciłam koniec zdania. Potem już lepiej się czułam, głównie kiedy Sowula mówiła o miastach, w których mieszkała i które ją inspirują. Oczywiście chodziło o Warszawę, ale nie tylko: powiedziała, że mieszkała w Paryżu, ale to miasto jest dla niej zbyt duże, potem studiowała w Krakowie, "w tym nudnym mieście, gdzie nic się nie dzieje", a teraz od kilku lat mieszka w Warszawie, co jest idealnym miastem. :D Przetłumaczenie takich zdań jest czystą przyjemnością! 
Po spotkaniu zapytałam koleżanki (które bardzo dobrze mówią po polsku), czy moja wersja była zrozumiała, czy nie robiłam okropnych błędów, jakie one miały wrażenia. Odpowiedź: tak, nie, same dobre. :D
Pisarka była bardzo sympatyczna, pisze zresztą nowele, krótkie historie na podstawie codziennego warszawskiego życia. Gorąco polecam, nie tylko dla miłośników Warszawy. :) 

23 lutego 2012

polityka vs polski

Ogólnie nie rozmawiamy o polityce na zajęciach/wykładach, ale dziś nasza lektorka polskiego zapytała (niestety, to było raczej pytanie retoryczne), dlaczego studenci nie reagują poważnie na zmiany prawa dotyczącego uczelni. Odpowiedź: bo żadna demonstracja, żaden strajk, nic nie przynosi efektu. Ale, mówiła, i miała rację, to już druga strona medalu, bo najpierw my musimy ruszyć, czyli zrobić wszystko, co możliwe, a potem możemy czekać na efekty. Całe życie tak samo działa! Niczego nie dostajemy bez prośby. OK, z prawami oczywiście sytuacja jest trochę inna. Ale, właśnie, dużo artykułów mówi o tym, że dzisiejsi młodzi na Węgrzech są baaaaaaardzo pasywni w sprawach politycznych, zresztą nie tylko oni: niekoniecznie pójdą głosować, w sprawach politycznych nie mają własnego zdania, o polityce nie rozmawiają, wydaje mi się, że wcale się tym nie interesują. A nie chodzi tu o partie, czy o konkretne osoby, bo nic złego nie widzę w tym, że nie rozmawiają o Orbanie czy Gyurcsany'u. To nie ma sensu, te niebezpieczne tematy po prostu zepsują życie i doprowadzą do osobistych konfliktów. Ale tu już chodzi o nasze życie, nie o pytanie czy lubię Fidesz czy nie. Chodzi o naszą przyszłość i przyszłość niektórych, mniejszych katedr na uniwersytetach, na przykład katedry polskiej, bo, im mniej studentów, tym mniej wykładowców, za kilka lat nic nam nie pozostanie. Natomiast, studenci, albo większość studentów wygląda na 'ja-się-tym-wcale-nie-interesuję-dajcie-mi-spokój', a ja ich nie rozumiem. 
OK, tyle na dziś o polityce i o polskim. Miłego, bezpolitycznego dnia życzę Wszystkim!

19 lutego 2012

ostatni semestr licencjatu

Zaczął się drugi i jednocześnie ostatni semestr licencjatu. Z punktu widzenia polskiego mogę powiedzieć, że wszystko w największym porządku, mam zajęcia z dobrze znaną lektorką, i to są jedyne zajęcia, które mają sens. Na francuskim mam same głupie nudne zajęcia. :( Jestem tą studentką, która znajdzie we wszystkim coś interesującego, coś, co ma sens. W obecnym planie to mi się nie udało. Żałuję, bo to ostatni semestr, i zawsze lubiłam moje studia, a chcę skończyć tak jak zaczęłam. Niektórzy z moich kolegów mówią, że mamy najgorsze zajęcia w ostatnim semestrze, bo teraz już nie możemy zrezygnować. :P 
Przynajmniej, jak już powiedziałam, z punktu widzenia polskiego wszystko OK, tym bardziej, że w tym semestrze katedra polskiego na ELTE i Instytut Polski organizują tak zwane warsztaty translatorskie: pięć spotkań w piątki, podczas których poznajemy teorię i praktykę tłumaczenia literackiego. Te zajęcia będą prowadzone przez węgierskie tłumaczki, które na pewno dużo wiedzą też o warunkach tej pracy. 
Z tej okazji pokażę Wam krótką ("jednominutową") nowelę Istvana Orkenya po polsku. Opracowaliśmy ją razem z Michałem kilka miesięcy temu. Jesteście pierwsi, którzy mogą przeczytać. ;) Czekam(y) na krytykę. 

In memoriam dr. K. H. G.


- Hölderlin est ihnen unbekannt? – spytał dr K. H. G. kopiąc dziurę na końskie ścierwo.
- Kim on był? – spytał niemiecki strażnik.
- To ten, który napisał Hyperion – tłumaczył dr K. H. G. Bardzo lubił tłumaczyć. – Największa postać niemieckiego romantyzmu. A może Heine?
- Kto to? – spytał strażnik.
- Poeci – odpowiedział dr K. H. G. – Pan nie zna nazwiska Schillera?
- Ależ znam – powiedział niemiecki strażnik.
- A Rilke?
- Jego też – powiedział niemiecki strażnik, czerwony jak burak, i zastrzelił dr. K. H. G.

(oryginalną wersję znajdziecie tutaj)

2 lutego 2012

Strach

Od wczoraj nasz Nowy Teatr (Új Színház) ma nowego dyrektora (György Dörner), który jednoznacznie sympatyzuje z Jobbikiem, czyli według lewicy jest antysemitą. On jest (był) świetnym aktorem, chociaż jego przyjaciele mówią, że nigdy nie był zadowolony nawet z głównych rol, chciał mieć swój teatr. Od początku lat 2000 często występował na demonstracjach MIEP-a (Magyar Igazság és Élet Pártja; "partia węgierskiej prawdy i węgierskiego życia" :P), a jak ta partia powoli ginęła, Dörner się orientował w kierunku Jobbika. Gdy piszę, że występował na demonstracjach, to nie znaczy, że miał jakieś przemówienia, nie, on tylko recytował "narodowe" wiersze. Więc politycznej roli nie miał - aż do października ubiegłego roku, kiedy wziął udział w konkursie na stanowisko dyrektora Nowego Teatru. Należy wiedzieć, że decyduje w tej sprawie prezydent miasta Budapesztu po posłuchaniu opinii jakiegoś komitetu, w którym są aktorzy, inni dyrektorzy i nie wiem, kto jeszcze. Więc zazwyczaj ten komitet decyduje, prezydent tylko podpisuje porozumienie. Natomiast nasz ukochany prezydent miasta, István Tarlós wybrał Dörnera, chociaż w 2011 komitet zdecydował inaczej. O tej decyzji można (było) czytać w różnych mediach, ponieważ nikt w demokratycznej Europie nie mógł zaakceptować, że człowiek antysemicki zostanie dyrektorem teatru, który należy do Państwa, czyli płacą za jego działanie wszyscy pracujący Węgrzy. Nasz ukochany Tarlós jakby nic nie słyszał/czytał. Poza tym Dörner w jego konkursie nie raz kłamał: wymieniał nazwiska takich pisarzy, aktorów i dyrektorów (którzy, według niego, będą z nim współpracować, i to już podpisali!), z którymi on nigdy właściwie o tym nie rozmawiał, albo źle napisał kilka nazwisk znanych siedmiogrodzkich aktorów itd. Nie mówiąc o jego motto, według którego "trzeba już zablokować zachodnią, żydowską, lewico-liberalną literaturę i dać szanse węgierskim autorom". Węgierski przez wielkie "w" oczywiście. :P 

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlatego, że wczoraj odbyła się krótka demonstracja przed Nowym Teatrem, już wszyscy wiecie, przeciw temu Dörnerowi, i w związku z tą sprawą, przeciw przyjmowaniu się antysemickich pomysłów. (Może w polskich mediach są też artykuły o tej demonstracji, nie wiem.) Było nas bardzo mało, za mało, około 500-600 osób. Ale były tam też niemiłe, nieprzyjazne twarze, kibice Dörnera, którzy przyszli nam przeszkadzać. Straszne było, że oni ciągle krzyczeli "brudni żydzi", "ria-ria-Hungaria" (typowy kibicowy okrzyk), "żydzi do domu" itd. Nas było więcej, ale oni krzyczeli głośniej. Policjanci stali spokojnie, czekali, aż ktoś coś naprawdę zrobi, dla nich to, że cała ulica była pełna tych "ludzi", nie wystarczyło. Ciągle nie mogę tego po prostu przeboleć, jak w - podobno - demokratycznym kraju w XXI wieku mogą ludzie krzyczeć "żydzi do domu". W kraju, który jest winny śmierci wielu Żydów. W kraju, który zna te antysemickie hasła, który wie, dokąd one prowadzą. 
Nie można rządowi, premierowi i prezydentowi dzisiejszej sytuacji wybaczać.