27 października 2014

już, już...

Trzy miesiące bez pisania po polsku, nie jestem dumna z siebie. A nie wystarczy, że nie pisałam ani słowa, mówić też nie mówiłam (po polsku), ale to od sierpnia 2013...

Więc... W lipcu pojechałam do Barretstown. Irlandia była, jest i zawsze będzie fajnym miejscem, ale ten obóz wcale nie. Nie chce mi się o szczegółach pisać, ale co pewne, węgierska wersja (Bator Tabor) jest o wiele, wiele lepsza! Dzieci przynajmniej były słodkie. Ale to wszystko :P
Co do Londynu - na pierwszy rzut oka polubiłam. :)  Moim zdaniem miasto jest bardzo przyjazne i urocze, a mimo tego, że jest tam niewiarygodnie dużo ludzi, nie myślę/myślałam, że jest ich zbyt dużo.* Poza Londynem widziałam Brighton, oceanem i mewami :D Ale najlepsze było to, że w końcu mogłam spędzić kilka dni z moją przyjaciółką z dzieciństwa. :) 

Oto trochę Londynu (tak, w Anglii też świeci słońce):








A trochę Brighton (było dość bright):





Oczywiście przez cale lato chodziło o przygotowanie na ślub, nieważne, że byłam w Irlandii i w Londynie, cały czas tylko o tym myślałam; im bliżej był ten "Wielki" Dzień, tym więcej o tym mówiłam. W końcu, jako ostatni program przed ślubem, byłam na obozie chóru, i to też było wspaniale, ale nie za bardzo pamiętam, co tam robiliśmy. :D


Ostatniego tygodnia przed ślubem wcale nie pamiętam. Oczywiście miałam swój wieczór panieński i bardzo dobrze się bawiłyśmy, pamiętam, że dużo się śmiałyśmy i że dziewczyny bardzo lubiły bransoletkę, którą z tej okazji przygotowałam dla każdej. :)


A potem, nareszcie, przyszedł 23 sierpnia, na który już od 320 dni czekałam :D Wszystko było w porządku, nawet lepiej niż w porządku, ale naprawdę, ślub bez problemów/przypadków to jakiś cud :D Dostaliśmy ogromną niespodziankę od mojego ulubionego chóru, który nagle pojawił się przed ratuszem i zaczął śpiewać piosenkę, którą, jak póżniej się dowiedziałam, napisał nasz dyrygent specjalnie na tę okazję! :))) To było czymś, czego nigdy, nigdy nie zapomnę. (Oczywiście całego ślubu nigdy nie zapomnę, ale takiego gestu człowiek nie spotyka codziennie.) Prawie takie same uczucie sprawiał mi fakt, że nasi przyjaciele przyjechali nawet z Polski, z Niemiec i z Anglii ;))
Od 23 sierpnia jestem szczęśliwą żoną, ale żadna zmiana, bo przedtem byłam szczęśliwą (choć troszeczke niecierpliwą :P) narzeczoną.









Zaraz po ślubie (24 sierpnia) pojechaliśmy do Portugali z moim MĘŻEM (:P), czuliśmy się cudownie i cała podróż była doskonała :)

Po wakacjach trzeba było wrócić do naszego codziennego życia, ale na szczęście udało nam się skończyć remont salonu :) A w tym nowym pokoju nawet codzienne życie wygląda inaczej.



We wrześniu zaczęłam ostatni rok na ELTE, teraz uczę się tłumaczenia symultanicznego - uwielbiam :) A kilka tygodni temu nawet pracowałam jako tłumaczka na rocznym spotkaniu International Union of Notaries! Musiałam tłumaczyć między francuskim a węgierskim (ale to było tłumaczenie konsekutywne). Co jeszcze do tego tematu, wreszcie zaczęłam uczyć się niemieckiego. To mnie cieszy, ale niestety ma bardzo zły wpływ na mój polski, którego wcale nie używam... :(

A na koniec najnowsza wiadomość: jutro mam operację oczu (laserową korekcję wzroku, jak bardzo oficjalnie na google.pl znalazłam) - bardzo, bardzo się cieszę, że nareszcie nie będę musiała nosić ani okularów, ani soczewek!

*Ponieważ często słyszę/czytam, że ci Węgrzy, którzy mieszkają w Londynie, narzekają na ilość mieszkających w Londynie, a szczególnie na ilość mieszkających tam imigrantów :P Moje ulubione zdanie to "ach, w Londynie jest tak dużo Węgrów..."