7 listopada 2010

dni, które już znamy, a te, których jeszcze nie :)

Znowu przepraszam, że dawno nie pisałam... Ten tydzień był pełen wydarzeń!

Przede wszystkim - od niedzieli do czwartku - tu byli Mama i Marci (mój młodszy brat). Te dni byli naprawdę dziwne. Z jednej strony bardzo się cieszyłam, bo nie widziliśmy się od sierpniu, a z drugiej strony wydaje mi się, że nawet ich nie potrzebuję. To brzmi bardzo mocno, wiem, ale sądzę, że wcześniej czy później wszyscy czują tak samo. To nie znaczy, że już ich nie lubię, czy coś podobnego, tylko tyle, że dwa miesiące wystarczyły, aby odwyknąć od rodziny.

Z Juli pokazywałyśmy im Stare Miasto i Łazienki, i byliśmy w Muzeum Karykatury, które bardzo nam się podobało. Oni, bez nas, poszli do Muzeum Powstania Warszawskiego i do Zamku Królewskiego, i też byli zadowoleni. :-) Zresztą dostałam dużo prezentów na urodziny (które obchodzę jutro), i jestem bardzo szczęśliwa - głównie, bo otrzymałam między innymi pieniądze od dziadków i nareszcie kupiłam sobie dzińsy (i bardzo ładną, niebieską bluzkę). :-)

W czwartek i piątek odbyła się konferencja naukowa w Polonicum, o następnym temacie: "Kultura popularna w nauczaniu języka polskiego jako obcego". Ponieważ w tym jesteśmy bardzo zainteresowane, i ponieważ nasza lektorka z Budapesztu też referowała, w czwartek tam byłyśmy. Niestety, konferencja była czystą nudą. :-( Wszystkie referaty byli szybko i bez chęci przeczytane, więc zrozumiałyśmy za mało, żeby kształcić swoją opinię... Najbardziej podobał mi się referat lektorki z Brna, która mówiła o tym, jak "Mikołajek" (po polsku) pomaga czeskim studentom nauczyć się słowa, wyrazy i też gramatykę polskiego. :-) Ale oprócz tego referatu, konferencja była nudna i nieciekawa.

A co teraz? Jutro przyjeżdża Benedek!!! :-) Zostanie na tydzień, jestem taaaaaak szczęśliwa!!! :-) Zresztą pojutrze już będę w dwudziestym-drugim roku mojego życia... :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz