29 października 2010

Kraków

Trudno mi pisać o Krakowie, dlatego, że w tym tygodniu prawie nic nie pisałam. Przepraszam :-)
Wciąż nie mogę zdecydować, czy dobrze, czy źle czułyśmy się w tym mieście. W sumie nie tak dobrze, niż półtora roku temu. To pewne.

Chyba więcej oczekiwałyśmy od Krakowa, niż rzeczywiście te miasto może dać. Jak już pisałam, Kraków dla Juli i dla mnie oznacza początkiem naszej pryjaźni. W marcu 2009 roku, kiedy razem byłyśmy tam (dzięki uniwersytetu), po prostu odkryłyśmy się i zostałyśmy pryjaciółkami, bardzo bliskimi przyjaciółkami. Obecnie też jesteśmy tymi przyjaciółkami, których Kraków robił z nas! A teraz nic (więcej) nie dostałyśmy od tego miasta, niż to, co wszyscy turiści mają, czyli jego kolorowe miejsca: jego Wawel, jego ładne ulice, jego Wisła (i tutaj naprawdę myślę o Wiśle Krakowa, a nie Warszawy), jego Rynek Główny itd. Ale, i to "zasługa" turystów, teraz to wszystko wydawało nas się nieprawdziwe. Jednym słowem, te miasto jest jakoś... plastikowe. Tylko dla turystów, ale dla nich w jakikolwiek sposób. Chyba w 2009 roku nie mnie interesował, dlaczego w Krakowie jest tyle turystów. Ale w tym weekend miałam ich serdecznie dość. (Prawda, że w weekend zawsze są więcej. Także prawda, że my też byłyśmy turystami... :-P) A głównie tego miałam dość, jak te miasto obsługuje turystów! O to chodzi, kiedy powiem, że to miasto jest plastikowe. Kilka zdjęć, abym pokazywała to, czego mi się wcale nie podobało:













Nienawidzę biznesu, którym Kraków się zajmuje - "chwała" śmierci Żydów. Wiem, że ważne jest odwiedzić Auschwitz, ja osobiście dwa razy byłam tam, i uważam, że wszyscy muszą to zrobić co najmniej raz w życiu. Ale robić biznes z tego, że jeśli nie masz samochodu, musisz pojechać tam autobusem z Krakowa, no... Nie akceptuję. A na Kazimierzu, to jeszcze gorszej. Sprzedają kipy (nie wiem, czy słowo "kipa" istnieje w polskim), małe rzeźby przedstawiające np. rabinowie, łańcuszki z gwiazdą Dawida i tak dalej, i tak dalej. Z jednej strony wszystko to rozumiem i popieram, a z drugiej strony sądzę, że religia nie jest dla przyjemności, nie jest dla turystów, nawet kiedy prawdziwych wierzących praktycznie już nie ma.

Zresztą miasto było piękne, a pogoda bardzo dobra. :-) Spotkałam się z Anią i rozmawiałyśmy po polsku. :-) Dostałam prezent na urodziny, chociaż ich jeszcze nie mam. (Jeśli czytasz - dziękuję! ^^) Spotkałyśmy się z Sári i Kristóf(em :-P), i bardzo długi czas spędziliśmy razem w kawiarni "Camelot" i w restauracji "Polakowski", gdzie wreszcie zjadłam żurek! :-)

Szkoda, że w takim razie nie mogę abstrahować od powyższych problemów...

2 komentarze:

  1. Widzę, że bez mojego komentarza notki nie ruszą ani kroku dalej ;) pozdrowienia dla mamy i Marciego, którzy są u Ciebie, jak wiem :) Kraków taki jest, często mówią o nim: "przereklamowany", sam powiedzieć nic jednak nie mogę, bo nie znam :) Ale oby jeszcze pokazał się Wam z dobrej strony :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, chyba już czas na nową notkę, co? :)

    OdpowiedzUsuń