... dni minęło od mojego wylotu (z Tallina) do Warszawy. 29 września w kalendarzu ubiegłego roku był wielkim dniem - zaczynało się moje stypendium w Polsce, co więcej, w moim ulubionym polskim mieście! Ten dzień jednak nie był tak łatwy, jak sobie wyobraziłam wcześniej. Oprócz pożegnania z Benedekiem (i faktu, że nie było wiadomo, kiedy się zobaczymy), Juli pisała smsy o nieoczekiwanych problemach... Ona wtedy już była w Warszawie od tygodnia, ale poczekała na mnie i przed moim odlotem mieszkała w hostelu. Planowałyśmy pojechać razem do akademika (z lotniska), żeby w taki sposób razem zacząć stypendium i warszawskie życie. Gdy my z Benedekiem właśnie spacerowaliśmy po bardzo sympatycznym tallińskim cmentarzu, Juli napisała, że jednak poszła do akademika, żeby tam zostawić bagaże, i powiedzieli jej, że 1) musi od razu zapłacić 740 złotych na kaucję (gotówką! kto ma tyle pieniędzy ze sobą?!), 2) nie możemy razem mieszkać, bo ja wcześniej wyjeżdżam, 3) gdy ja dotrę, już nie będę mogła się zarejestrować i otrzymać pokoju, bo biuro jest czynne do 15, a mój odlot o 15:55, albo coś takiego, już nie pamiętam dokładnie. Oczywiście wszystko to napisała nie w jednym smsie, więc złe wiadomości docierały powoli... :P A wszystko to, gdy jeszcze byliśmy w Tallinie i ten dzień był naszym ostatnim dniem. Co więcej, pożegnanie nie było dla mnie tak bolesne głównie z tego powodu, że (myślałam, że...) będę mieszkać z Juli, więc nię będę całkiem sama w Warszawie. A teraz te wiadomości!
OK, skoro nic nie mogłam robić z tymi sprawami na razie, poprosiłam Juli o zarezerwowanie pokoju gościnnego dla mnie, żebym nie musiała spać na ulicy. Na to w akademiku odpowiedzieli, że ona nie może tego zrobić, ale ja spokojnie będę mogła sobie zarezerwować miejsce na noc jak dotrę. Super, pierwsza dobra wiadomość!
Pierwszą warszawską noc spędziłam więc w pokoju gościnnym, z dziewczyną rosyjską, która miała przed sobą drogę do Lublina (mówiła po polsku), a z drugą dziewczyną mówiącą po francusku, bo ona nazajutrz wyjeżdżała do Paryża. :P Była Polką, ale powiedziała, że raczej mówi po francusku, bo już się przyzwyczaiła. :P
Drugiego dnia poszłyśmy do kantoru, żeby wymienić forintz na złotówki, a potem do biura akademika, żebym się zarejestrowała. Otrzymałam pokój - nr 514 -, a współlokatorki jeszcze nie miałam. Dwa dni póżniej, gdy wróciłyśmy z Juli z miasta, recepcjonista powiedział nam, że jak chcemy, Juli może się przeprowadzić (choć ona już miała współlokatorkę :P) do mnie! Oczywiście, że chciałyśmy! :) Więc w tym dniu (1 października) zaczynało się nasze wspólne warszawskie życie. :)
PS: To całkiem inny temat, ale od wczoraj mamy węgierski związek zawodowy, który się nazywa Solidarność (Szolidaritás, słowo napisane w tym samym stylu jak jego polska "siostra"). Nie jestem przekonana, że nazwa z lat 80 pasuje do obecnej węgierskiej sytuacji. Co prawda, wprowadzone przez rząd nowe prawa pracy możemy kojarzyć z socjalizmem, ale nie trzeba mieszać prawdziwego socjalizmu z demokracją (nawet jeśli ta demokracja nie jest do końca demokratyczna - to nie socjalizm). Głównie przeraża mnie osobiście, że jak w tym stanie już mamy Szolidaritás, to co póżniej, jeśli sytuacja naprawdę się zepsuje? Walka zbrojna? Wrócą lata 80?
Tymczasem losy fil. romańskiej są na szali (szala = waga). Zobaczymy, co to będzie. Dziś decyzja. Wysłałaś może list już? Pamiętaj, że nowy numer pokoju to C810 :)
OdpowiedzUsuńwrze! Chyba będzie romańska!
OdpowiedzUsuńhurra!!! a wyslałam list :))
OdpowiedzUsuńa ja wysłałam list :P
OdpowiedzUsuńwłaśnie, a pisałam komentarz z biblioteki francuskiej, gdzie klawiatura jest trochę inna niż moja, więc cieszyłam się, że przynajmniej znalazłam "ł", a nie myślałam o ortografię :P moja maxima culpa :P
OdpowiedzUsuń(rekord liczby komentarzów :P)
liczby komentarzy :P
OdpowiedzUsuńnie chodzi o "ł", tylko o to, że brakuje "ja" :P
:P
OdpowiedzUsuń