19 grudnia 2011

Co z nami będzie?

Wiem, że zazwyczaj nie piszę tak często, ale w takim razie tradycja będzie przerwana. :P Teraz piszę, bo coś mi ciągle przeszkadza: znów pojawiło się pytanie o przyszłość, czyli co będę robić po licencjacie? Ten temat jest już aktualny, bo około 15 lutego trzeba będzie oddać dokument (już dostępny), w którym zaznaczę uniwersytety, na których ewentualnie chcę studiować. 
Możliwości na szczęście/niestety nie ma tak dużo. Z jednej strony "na szczęście", bo wtedy człowiek łatwiej zdecyduje, a "niestety", bo moja przyszłość jest w pewnym sensie ograniczona. 
W pierwszym rzędzie stoi oczywiście magisterka z tłumaczenia na ELTE, pierwszy język: francuski, drugi język: angielski. Z tym problemy są następujące: mało osób się dostaje na te studia "finansowane przez państwo", czyli bezpłatne (w tym roku 7 z 20), a płacić musiałabym około 300.000 forintów (4300 złotych) za semestr. Drugi problem jest dla mnie ważniejszy: polskiego nie ma. Są tylko angielski, francuski i niemiecki, stąd trzeba wybierać dwa. Angielskiego nie lubię, poza tym nie używałam tego języka od paru lat. Po niemiecku nie mówię. Jeszcze. :P 
Po drugiej mogę wybierać między magisterkami tak zwanymi 'dyscyplinarnymi', co znaczy w sumie, że człowiek uczy się tego samego, co przez poprzednie trzy lata, tylko te studia są nudniejsze. Przede mną dwie drogi z tych magisterek: francuska albo polska. Chyba nie zdradzę tajemnicy, jeśli powiem, że to mnie wcale nie interesuje, chociaż na poziomie trzyletnego licencjatu to mi się podoba. Nie, tak naprawdę lubię pojęcie tej polskiej magisterki, ale jednocześnie wiem, że - jak się mówi na Węgrzech - to nic nie przyniesie do kuchni. 
Albo mogę zacząć nowy licencjat. :P Na przykład chciałabym się nauczyć jeszcze kilka języków, interesuje mnie prawo, nie mówiąc o pedagogice i o dzieciach... Mam dwa miesiące, żeby zdecydować, czym się będę zajmować w kolejnych dwóch latach. Strasznie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz